To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Zakątek 21
Forum rodziców i przyjaciół dzieci z zespołem Downa. Porady, wsparcie, wymiana poglądów... Zespół Downa to nie koniec świata. Zajrzyj do nas - zobaczysz, że świat ma wesołe pomarańczowe barwy, a zupełnie blisko są ludzie gotowi Cię wesprzeć.

Zakątek medyczny - Być dawcą - być biorcą

magdalenka - 2007-10-16, 10:32

Ja tez sie poplakalam ,a taka twarda baba ze mnie kiedys byla ;-)
majmarzena - 2007-10-16, 11:28

Bardzo wzruszajacy reportaż.Popłynęły mi łezki. Życzę dużo zdrówka.
karolina1 - 2007-10-16, 12:58

Ja też oglądałam i zaraz was poznałam.A tak na marginesie wydaje mi się że kiedyś się Iwonko spotkaliśmy,czy bywałaś na ogniku na zajęciach?
Maciejka - 2007-10-16, 14:53

Mi też łzy popłynęły, Alicjo dziękujęmy za link, sama szukałam bezskutecznie.
mija - 2007-10-16, 14:55

Przepiękny reportaż, Iwonko, fajna z Ciebie babka !
Wojtuś prześliczny i kochany ! Całuję Was :*

Alicja - 2007-10-16, 15:03

Maciejka napisał/a:
Alicjo dziękujęmy za link, sama szukałam bezskutecznie.


też mi to trochę czasu zajęło :roll:
dziwną archiwizację mają..

groszek - 2007-10-16, 19:25

Ja też obejrzałam i jestem bardzo wzruszona- ile już przeszliście z Wojtusiem...I jesteście tacy radośni, to bardzo budujące.Buziaczki dla Was :* :*
kabatka - 2007-10-16, 19:48

Aśka napisał/a:
Piękny, wzruszający reportaż. Miło zobaczyć Wojtusia i Ciebie Iwonko i to w takich okolicznościach. Wielkie ukłony dla TAKICH ludzi jak ten Pan :prosze:


Nadziejka napisał/a:
Obejrzałam i przyłączam się do wzruszonych.... Piękne, bardzo poruszające.


Megi napisał/a:
Obejrzałam reportaż i też się wzruszyłam, bo takie spotkanie musi być naprawdę niesamowite.
"Miłość jest pragnieniem, aby coś komuś dawać, a nie otrzymywać"
Bertolt Brecht


wypowiedzi przeniesione zostały z :arrow: "Babskich" plotek>>

mama_Ani - 2007-10-16, 20:31

Ja tez widzialam Wojtusia i Iwonke i tego skromnego Pana o wielkim sercu. Wspaniala mame Wojtulka poznalam w Mrzezynie. Kochana, wyrozumiala, otwarta i mimo wielkich przezyc optymistycznie nastawiona do zycia. Wiem ze Wojtus nie mogl trafic lepiej, jest skarbem dla swoich rodzicow i rodzenstwa. Caluje Was mocno.
kabatka - 2007-10-16, 20:39

Obejrzałam :serce:

Iwonko :nmilosc1:

boszka59 - 2007-10-16, 20:48

Oberzałam i jestem w szoku. Iwonko cieszę się razem z wami. Są jeszcze wspaniali ludzie na świecie. :brawo: dla dawcy, :* dla Wojtusia
Iwona K - 2007-10-16, 22:47

Bardzo Wam wszystkim dziękuję za miłe słowa.
Spotkanie było niesamowite,szkoda tylko,że na prywatną rozmowę z bohaterem tego spotkania-panem Arturem mieliśmy tak mało czasu.
W Dniu Dawcy uczestniczyło chyba około 40 dawców z 3 rejestrów.Pięknie było ich wszystkich widzieć, zgromadzonych na scenie,tak bardzo różnych,młodszych,starszych,skromnie i niepewnie rozglądających się w blasku reflektorów-a przecież każdy z nich ocalił jakieś życie lub próbował to zrobić,
Chyba Matka Teresa powiedziała coś takiego:Jeśli ratujesz jedno życie,to jakbyś ocalił cały świat.Nam też Artur ocalił nasz mały-wielki świat.Za to nie da się podziękować.Ten Pan,cała Jego rodzina i wszyscy którzy nam pomogli w jakikolwiek sposób są w mojej codziennej modlitwie.Tylko tyle mogę zrobić.

Na stronie Fundacji Urszuli Jaworskiej w dziale Byłem Dawcą,pod imieniem Artur można przeczytać jego bardzo wzruszającą wypowiedź o tym jak to się stało .

Karolino,rzeczywiście byliśmy ze trzy razy w Ogniku,ale zrezygnowaliśmy,ponieważ dla Wojtka zbyt dużym obciążeniem było łączenie wizyty w poradni przeszczepowej z wizytą tam,a nie mieliśmy siły jeździć kolejny raz w tygodniu do Poznania.

Alicja - 2007-10-17, 09:22

Iwona K napisał/a:
Na stronie Fundacji Urszuli Jaworskiej w dziale Byłem Dawcą,pod imieniem Artur można przeczytać jego bardzo wzruszającą wypowiedź o tym jak to się stało .


Pomyślałam,że przedstawimy pana Artura również tutaj:

Mam na imię Artur, właśnie minął tydzień od dnia kiedy zostałem dawcą szpiku kostnego.

Do banku szpiku kostnego przy Fundacji Urszuli Jaworskiej trafiłem przypadkowo. Moja żona Jola przyniosła deklarację zgłoszeniową od koleżanki z pracy. Po naradzie postanowiliśmy oboje zgłosić się do banku i wysłaliśmy nasze zgłoszenia. Potem otrzymaliśmy informację gdzie mamy się zgłosić do laboratorium, aby tam pobrać nam próbki krwi. To było około 4 – 5 lat temu i prawdę mówiąc oboje o tym zapomnieliśmy.

Ten ciepły czerwcowy wieczór nie zapowiadał jakiegoś zwrotu w moim życiu. Wręcz przeciwnie, romantyczna kolacja z kochaną żoną Jolą nastrajała pozytywnie. Nawet dźwięk niespodziewanie dzwoniącego telefonu nie zepsuł nastroju. Ale.

Jola odebrała telefon i oddając mi słuchawkę chyba już wiedziała o co chodzi. Usłyszałem w słuchawce głos Uli Jaworskiej i pytanie, które przyspieszyło mój puls i poczułem ścisk w gardle. Czy podtrzymuję chęć oddania szpiku kostnego, bo jak stwierdziła jestem zgodny z biorcą w 50%.

Odpowiedź oczywiście mogła być tylko jedna – zgoda. Po zakończeniu rozmowy nastąpiła długa cisza i oboje staraliśmy się ukryć łzy. Kolacji już nie dokończyliśmy, a dobre wytrawne wino miało już inny smak.

Oto jak jeden telefon może namieszać. Umówiłem się z Ulą na pierwsze badania, które odbyły się jak i samo pobranie szpiku w Instytucie Hematologii i Transfuzjologii Kliniki Transplantacji Komórek Krwiotwórczych w Warszawie przy ul. Chocimskiej 5. Czekałem na telefon z wiadomością co dalej. Ula zadzwoniła gdy jechałem z żoną i teściową samochodem do Nałęczowa na wycieczkę. Po usłyszeniu wiadomości z wrażenia pomyliłem drogę – badania potwierdziły zgodność moją z biorcą na 90%. Wtedy dowiedzieliśmy się, że biorcą będzie niemowlę z Poznania. Chłopaki nie płaczą – a jednak.

Zaczęły się bardzo szczegółowe badania i wędrówka po warszawskich przychodniach i szpitalach (Instytut Hematologii, Instytut Higieny, Warszawski Instytut Kardiologii, Szpital Wolski, Przychodnia Rejonowa).

Nachodziły mnie chwile zwątpienia, niektóre badania trzeba było powtarzać lub robić dodatkowe, ale cały czas wspierała mnie moja żona Jola i Ula Jaworska, która wszędzie ze mną jeździła i czuwała nad całym przebiegiem badań.

Ula powiadomiła mnie o dacie przeszczepu – 24.08.2004 r. Na 20 i 10 dni przed tą datą odbyły się dwie autotransfuzje. Pobrano ode mnie 2 razy po 500 ml krwi, którą otrzymałem ponownie tuż po pobraniu szpiku. Nadszedł poniedziałek 23.08.2004 r., ostatnie wyniki badań były kiepskie (niemożliwe!) i stawiały pod znakiem zapytania cały przeszczep. Wtedy Pani doktor Nasiłowska zleciła kolejne badania, których wyniki ostatecznie rozwiały wątpliwości i można było przystąpić do pobrania szpiku. W poniedziałek wieczorem Jola i Ula odwiozły mnie do szpitala. To co zdawał się tak odległe zaczyna być bardzo realne. Chęć wzięcia udziału w tak wielkiej sprawie bierze górę i po kilku czułych słowach i pocałunkach Jola i Ula jadą do domu.

Poszedłem do sali chorych i położyłem się na wskazanym przez pielęgniarkę łóżku. Pacjenci oglądali w telewizji ateńską olimpiadę, ja natomiast po połknięciu niebieskiej pastylki starałem się wyłączyć. W myślach siedziałem na łódce i razem z Tadziem i Bodziem (koledzy z wędkarskich wypraw) spiningowaliśmy na nieznanym jeziorze. Odpłynąłem bardzo szybko.

Rano przed startem na salę operacyjną jeden łyk wody i tym razem pół niebieskiej tabletki. ¦wiat robi się piękny. Jeszcze widzę szałowo ubraną kobietę – to zapewne nie jest pacjentka tego oddziału. Jej widok poprawia mi humor – to Ula Jaworska. Powoli odlatuję. Jeszcze przed pobraniem szpiku na chwilę odzyskuję świadomość. Jestem na sali operacyjnej, zielone ściany, niebieskie kitle i rozpoznaję miłą twarz pielęgniarki, która poprzedniego dnia pobierała mi krew do badania.KONIEC.

Otwieram oczy i znów zielone ściany, dwa łóżka po lewej i dwa po prawej stronie, a ja leżę na łóżku na środku sali i nie mogę się ruszyć. KONIEC.

Otwieram oczy i jestem już na ogólnej sali. Jola siedzi obok i czule się uśmiecha. To chyba jest już po wszystkim. Ciepłe słowa żony powodują, że staję się niewiarygodnie szczęśliwy. „Znowu sukces” powiedziałby znajomy z pracy, tylko ten schabowy na kiju (kroplówka) psuje cały nastrój.

Odbieram jeszcze telefony od mamy, brata i Tadzia i do wieczora śpię. Jeszcze brąz w skoku o tyczce pań dla nas późną nocą i znowu błogi sen.

Rano 25 sierpnia obudził mnie płynący z radia utwór mojego ulubionego zespołu Pink Floyd – „Czas”. Pomyślałem sobie, że czas i wysiłek wszystkich ludzi, którzy brali w tym udział nie może pójść na marne. Teraz przyszedł NOWY CZAS dla tego dziecka, które otrzymało niesamowitą szansę na nowe zdrowe życie. I mocno wierzę w to, że cierpienia jakich doznało w tym smutnym kilkumiesięcznym życiu nie przyćmią radości ze zdrowego dzieciństwa, a później dorosłego życia. Przy wyjściu z oddziału czekała na mnie Jola, Ula i Prezes Zarządu Fundacji Czesław Baranowski. Czesław wręczył mi miły prezent – złotą odznakę Fundacji Urszuli Jaworskiej.

Superdoktor p. Barbara Nasiłowska przyniosła wypis z Kliniki z aktualnymi badaniami i wszyscy razem pojechaliśmy na kawę do naszego mieszkania na warszawskich Jelonkach. Co dalej?

Za miesiąc będę atakował Ulę o informacje o stanie zdrowia dziecka. Będę słuchał Pink Floydów i planował kolejne wyprawy wędkarskie z kolegami.

P.S.
Myślę, że w pewnym sensie spłaciłem dług. Otóż 23.10.2002 r. mój ciężko chory na serce tata przeszedł przeszczep serca. Nie było innego wyjścia. Dawcą był młody człowiek, decyzję o dawstwie podjęli jego rodzice. Wierzyli, że robią to w słusznej sprawie. Niestety, żył z nowym sercem 17 dni. Zabrakło szczęścia. Tym razem będzie inaczej.

Naszym życiem kierujemy sami, ale czasem potrzeba nam do tego odrobiny szczęścia. Bo gdy okaże się, że tego szczęścia zabrakło to jeszcze jesteśmy my – dawcy.



źródło

Marta Witecka - 2007-10-17, 14:19

Pisałam też, że bardzo poruszył mnie ten program (ale gdzieś zaginął mój post), a teraz czytając wypowiedź tego człowieka jestem pod jeszcze większym wrażeniem.
Bardzo się cieszę, że tak wszystko się udało! :tak:

Alicja - 2007-10-17, 18:09

Marto Twój post nie zaginął tylko jest w innym wątku :-D
---> Tutaj



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group